niedziela, 26 lutego 2012

Recenzja: wrażenia z Fullmetal Alchemist: The Sacred Star of Milos

Zanim się rozpiszę - dziękuję.  Dziękuję całej ekipie a zwłaszcza Tomiemu . Nie pozwolił pogrzebać strony i wyciągnął ją z gnoju. Niesamowicie wstydzę się zakopania strony i cieszę się że Tomi na to nie pozwolił. Minęły dwa miesiące a ja wzruszony jego postawą wracam. Teraz tylko przeżyć jego ochrzan za zostawienie mu wszystkiego na głowie. Tak więc dziękuje mu i Mice. Świetnym ludziom i najlepszej ekipie jaką mogłem sobie wyobrazić. I jeszcze raz was wszystkich przepraszam za zostawienie was. W ramach pokuty za swoje niewybaczalne czyny opowiem wam o najbardziej nieudolnej rzeczy na świecie - o przeniesieniu stalowego alchemika na duży ekran.

Film pierwszy
W sumie jest to już druga próba przeniesienia na duży ekran braci Elric. O czym była pierwsza? A, o tym co zwykle - Hitlerze, cygance, wojnie albo walkach na gołe pięści. Ale zdecydowanie nie o Alchemii czy coś. Był on kontynuacją pierwszej serii, co w sumie jest plusem bo może coś wnieść do fabuły. Koniec końców film był okropny. Nienawidziłem go, a jedyne co w nim dobre to pierwsze 10 minut kiedy Ed opowiada klonowi Ala o tym co działo się kiedy ten prawdziwy był w zbroi. Rozczarowanie. Ale całkiem niedawno zapowiedziano drugi film kinowy. Moje uczucia były mieszane. Z jednej strony mogli pokazać że da się zrobić dobry film kinowy, a z drugiej mogli zrobić kiszkę gorszą od pierwszego filmu. Anime wyszło. Zdenerwowany jak cholera włączyłem  plik z wideo. Po dwóch godzinach byłem oszołomiony. Nie z powodu że był zły albo dobry. Tylko dlatego że po prostu oberwałem od niego z twardej podeszwy w dupę.

Miszyn  Imposzible 4?
Podczas oglądania widziałem tylko świetne sceny akcji. Nie myślałem. Patrzyłem tylko na niesamowite bitwy wręcz, efektowne wybuchy, te sprawy. Film się skończył. Kiedy już skończyłem się zachwycać, zacząłem myśleć nad "dziełem". Moja pierwsza myśl to "w końcu dobry film z Alchemikami", ale zaraz potem uświadomiłem sobie że film to była TYLKO akcja. Gdzie przemyślenia na temat człowieczeństwa? Gdzie klimat? Gdzie własne postrzeganie dobra i zła? Nie ma. Mamy tylko bohaterów z duszą wypraną w Perwolu Blak Medżik i czarne charaktery latające po  platformach z diabelskim uśmieszkiem. Tragedia.

Jest intryga, oszuści i ruch oporu: Wszystko co czyni film dobrym prawda?
Fabuła jest prostsza niż nieugotowany makaron. Bardzo zły człowiek ucieka z więzienia, braciszkowie go gonią, docierają do złego miasta (którego jedynymi mieszkańcami są chyba żołnierze..) pod którym są dobrzy ludzie chcący być niepodległymi. Braciszkowie poznają tam rudą babę o imieniu którego zresztą już nie pamiętam (nie ma to jak postacie zapadające w pamięć) która znajduje brata który okazuję się nie być jednak jej bratem, trochę walk, trochę płaczu, miasto jest niepodległe, znajdują prawdziwego brata, wszystko kończy się dobrze. KONIEC. Ja się pytam - co się stało z serią która skłania do przemyśleń?
Jedynym co po tej całej serii walk mi się podoba to muzyka. Muzyka była naprawdę na poziomie. A i jeszcze jedno. Kreska była do dupy.

Plusy: Muzyka, fenomenalne sceny akcji, możemy zobaczyć Alchemików raz jeszcze...
Minusy: ... ale czy na pewno warto?, Płaskie postacie, kreska, fabuła, nie skłania do przemyśleń, nie trzyma się kupy, za dużo tej akcji, błędy w fabule, niewykorzystany potencjał
Ocena końcowa: 3.5/10. A szkoda. Liczyłem na więcej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz