poniedziałek, 7 maja 2012

Recenzja: Uta no Prince-sama: Maji Love 1000%


Harem, czyli to czego najbardziej nienawidzę.

Boys, Boys, Boys
Haruka Nanami idzie na egzamin do dość znanej szkoły muzycznej. Niestety, dziewuszka spóźnia się i ochroniarze nie chcą jej wpuścić. Przybywa piękny i sławny Ren, uczeń tej szkoły, i każe wpuścić bohaterkę. Co tu więcej mówić... Otoczona facetami dostaje się do akademii. Poznaje tam sześciu chłopców, którzy oczywiście będą skakać wokół niej. Oprócz jednego, Ichinose Tokiya. Jest bardzo podobny do ukochanego piosenkarza Nanami. W akademii, bohaterka musi wybrać kogoś, kto będzie śpiewał napisane przez nią piosenki, ponieważ jest kompozytorem. Istnieje tylko jedna zasada. Osoby w parze nie mogą się w sobie zakochać. Właściwie nie wiem po co to.

Wady
Oj, dużo tego...
Po pierwsze: oczy bohaterki miałam ochotę wydłubać, chociaż są pikselowe. Nie podobają mi się. I to bardzo. Jej głupoty nie komentuję, to harem przecież. Odpuszczę sobie.
Po drugie: nienawidzę plejboyów. W Rena miałam ochotę rzucić pilotem, ale pomyślałam, że jednak szkoda monitora na takiego kogoś.
Po trzecie: zauważyłam kilka razy, że odgłosy, np. gdy ktoś szedł były jakieś super-nienaturalne, jakby na siłę wciśnięte, a na korytarzu, dajmy na to, w ogóle żadnych dźwięków. Na dworze tak samo.
Po czwarte: oklepana fabuła. Wszystko przewidywalne. Jak ja nie lubię haremów.
Po piąte: Dlaczego na tanuki jest tylko 6/10 za muzykę? Ending "Maji Love 1000%" jest genialny. Aż na telefonie go mam. To chyba nie powinno tu być.
Po szóste: pomieszanie scen głupkowatych, w których kreska jest uproszczona, przeważnie na początku serii, a później dramatyczne momenty, łzy w deszczu, wcale nie romantyczne.
Po siódme: już na początku jest spoiler co do końca. Chociaż i tak każdy się domyśla, ale tak być nie powinno.
Po ósme: dlaczego Syo maluje paznokcie i jest taki no, wiecie? Lepiej bez moich wyrzutów.
Po dziewiąte: są tylko trzy zalety.

Zalety
Pierwsza: bishouneni. Nigdy nie zmienię zdania co do nich. Ślinotok. Tylko Masato Hijirikawa jest trochę taki brzydszy, ale ma urodziny w tym samym dniu jak ja, w dość nie typową datę (29 grudnia) więc jakoś też go kocham. Wychodzi na to, że tylko Rena nie lubię.
Druga: ending, to już mówiłam, właściwie. (nie mogę jakoś lepszego znaleźć)
Trzecia: taaaaaniec. W którymś odcinku faceci tańczyli. Awwww~!

Nie wiem, co jest ze mną, ale jak tylko widzę jakieś amv, słyszę ending, jakiś fan art mam ochotę krzyczeć "To jest świetne!". Może jakaś hipnoza? Haremy tak mają.

Moja ocena: 5/10
Spodziewałam się więcej po studiu A-1 Pictures (Anohana, Ao no Exorcist, Kuroshitsuji, Fairy tail).

2 komentarze:

  1. Chyba zostanę przy starych oklepanych haremach takich jak Love Hina. :P Gdyby włożyli w to troszkę więcej pracy, to mogło by to być dość przyjemne anime.

    "Po czwarte: oklepana fabuła. Wszystko przewidywalne."-Jak w większości harem'ów :P

    "Po szóste: pomieszanie scen głupkowatych, w których kreska jest uproszczona"-w Mandze bardzo lubię ten zabieg, w anime troszkę mniej aczkolwiek dobrze umiejscowiona scenka potrafi wywołać uśmiech na twarzy. :)

    "Po siódme: już na początku jest spoiler co do końca. Chociaż i tak każdy się domyśla, ale tak być nie powinno."-Czy ja wiem, czasami dodaje to smaczku typu "okej wiem że tak będzie, ale jak do tego dojdzie?" Przykład - "Death Note" Można rezultat przewidzieć, tylko problem się pojawia jak do tego doszło? Chociaż podawać przykład Death Note'a przy haremie nie jest zbyt dobrym zabiegiem :P Nie brać ze mnie przykładu! :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Też lubię tą uproszczoną kreskę w mangach, ale w anime... Ale ta dramaturgia była okropna >_>

    OdpowiedzUsuń